Ludzie dzielą się na tych, którzy święta Bożego Narodzenia kochają i na tych, którzy ich szczerze nienawidzą. Ja, w zależności od etapu życiowego, należałam do jednych i do drugich. Obecnie cieszę się nawet tym czasem przedświątecznym, bo dzięki córce, która w tym roku jest już wszystkiego świadoma, przeżywam go na nowo. Jednakże nauczona doświadczeniem wiem, że nie wszystko jest i będzie tak jak sobie zaplanujemy, więc zostawiam miejsce na pewne wpadki.
- Choinka. Powinna być żywa, pachnąca, rozłożysta, pod sam sufit i pełna ekologicznych ozdób w neutralnym kolorze. Yhm, jasne. U nas owszem jest żywa, ale zapachu brak, ozdoby kolorowe, a już przy wstawianiu jej w stojak pojawiły się pierwsze kłopoty. Przy ubieraniu owszem było mnóstwo radości i zabawy, ale zaraz po ubraniu córka wszystko chciała ściągać. Kilka godzin później choinka leżała na podłodze i już wiem, że za rok będziemy mieć małą, sztuczną, w miejscu niedostępnym dla dzieci 😉

- Kupowanie prezentów i ozdób. Tu w sumie nawet nie ma co mieć złudzeń. Im później kupujemy, tym prezenty są mniej trafione, a kolejki, korki i nerwy większe. W tym roku większość prezentów udało się nam zamówić online już pod koniec listopada, ostatnie przyszły kilka dni temu, więc całkiem dobry wynik! Nie będzie wizyty w centrum handlowym na dwa dni przed Wigilią.
- Pakowanie prezentów. Oczekiwania: prezenty pięknie zapakowane (już na tydzień przed świętami) w papiery pasujące do siebie kolorystycznie, z zielonymi i czerwonymi gałązkami, kokardkami i zawieszkami z imionami członków rodziny. W rzeczywistości: ja i siostra zawsze byłyśmy „mistrzyniami” pakowania (dzień przed Wigilią). Dlaczego „mistrzyniami”? No cóż – do prezentów pakowanych tak jak opisano wyżej, było im daleko. I w sumie dalej to u mnie tak wygląda.

- Wspólne radosne pieczenie pierników. Było! Nawet dwa razy. Nawet obyło się bez wielkiego bałaganu. Jedyny problem jest taki, że żaden pierniczek nie dotrwał dnia dzisiejszego. Trudno, na święta będzie ciasto.

- 12 potraw na wigilijnym stole. W tym roku wigilię organizujemy u nas – dwunastu potraw na pewno nie przygotujemy. No cóż.. stawiamy na jakość, nie ilość! A tak poważnie – nie rozumiem tego stania w kuchni godzinami już na 3 dni przed świętami, żeby później połowę tego jedzenia mrozić albo co gorsze wyrzucić. Planujemy przygotować potrawy, które lubimy i w ilościach, które zjemy (zazwyczaj w drugi dzień świąt nie mogę już patrzeć na rybę czy kapustę, a mam ochotę na pizzę).
- Spokojna, rodzinna atmosfera. Na tym punkcie najbardziej mi zależy, a chyba ten punkt jest najtrudniejszy do zrealizowania. Bo mimo starań zawsze pod koniec pojawia się pośpiech, zawsze czegoś zabraknie, zawsze coś nie wyjdzie, zawsze ktoś coś powie, ktoś źle zrozumie i się obrazi, krzyknie i awantura gotowa. Powiedzcie, że też to znacie? Obiecałam sobie, że cokolwiek się będzie działo w tym roku zachowam spokój. Wdech, wydech, wdech… 😉
Tak poważnie, to bardzo lubię grudzień i świąteczną atmosferę. Jakoś nie wpadamy w grudniową bieganinę i gorączkę (może dopiero w Wigilię 😉 ), powoli przygotowujemy się do świąt, planujemy potrawy, tańczymy do „Jingle Bells”, zjadamy czekoladowe Mikołaje i cieszymy się wieczorami przy choince. Święta trwają tylko trzy dni, więc uważam, że warto celebrować cały grudzień, żeby później nie mówić: „święta, święta i po świętach”.
